sobota, 30 listopada 2019

PROJECT #11 (THE FRONT KNOT DRESS)



Przybywam dzisiaj do Was, żeby pochwalić się moim ostatnim projektem. Rzadko kiedy jestem aż tak dumna i podekscytowana, mogąc pokazać co uszyłam. Powiem nawet więcej jestem przekonana, że nie jest to ostatnia sukienka tego modelu, którą uszyłam. Jednak zacznę opowieść od samego początku.

Dawno, dawno temu, na dalekiej Woli... Eeee... Wróć!!! Pomyliłam opowieści ;) 

Zaledwie przedwczoraj pojawiłam się w moim ukochanym miejscu na mapie Warszawy - Ultramaszynie i wyszłam zaopatrzona w cudowną cętkowaną dzianinę sweterkową. W głowie już był plan. Ta wizja nawet nie kiełkowała, a była wielkości kilkuset letniego dębu. Dokładnie wiedziałam w co przeistoczy się materiał, spoczywający w papierowej torbie. Jakbym wówczas mogła, to bym pofrunęła do mojej maszyny. I teraz w głowie wyświetla się poklatkowy obraz - ja wpadająca do domu, zrzucająca jednym zamaszystym ruchem ręki wszystko co leży na stole i zabierająca się za krojenie. No dobra, lekko się zagalopowałam, jednak moje zniecierpliwienie wpłynęło znacząco na mój rutynowy proces tworzenia :D
Oczywiście nie miałam czasu na to, aby dekatyzować dzianinę w pralce, a przecież wszyscy wiemy, że ten typ materiału musimy odpowiednio przygotować do szycia. Leżakowanie na płasko też nie wchodziło w rachubę. Pozostał najszybszy sposób dekatyzacji i nadzieja, że to wystarczy. Mam oczywiście na myśli porządne przeparowanie dziany za pomocą żelazka. Rach ciach i już gotowa do krojenia. 

Właśnie w tym momencie następuje zwolnienie blokady i zaczynamy zabawę. Czy pomyślelibyście, że sukienka, którą prezentują zamieszczone zdjęcia, powstała na bazie ZWYCZAJNEGO, PROŚCIUTKIEGO i bardzo POSPOLITEGO T-SHIRTA? Tak, tak - dobrze czytacie. Nie jest to wynik zaburzeń psychicznych, czy upojenia alkoholowego. Ta sukienka została przemodelowana ze sportowego podkoszulka. Do tej pracy wybrałam sprawdzony już przeze mnie wykrój na dopasowany T-shirt od Ultramaszyna. Kilka cięć, rozsunięć, trochę klejenia i powstał przód do mojej drapieżnej, zapętlonej sukienki. 
Jednak nie myślcie Kochani, że ja jestem taka zdolna i konstruktorsko doświadczona - co to, to nie. Ten model jest jednym z 45 niezwykłych projektów, które pojawiły się w książce Agnieszki Tylak "Super T-shirt". Jestem dumna do granic możliwości z faktu, że miałam swój mały udział w tworzeniu tej genialnej pozycji dla pasjonatów szycia - tych początkujących, jak i zaawansowanych. 
Model sukienki z supłem (jak i każdy inny zamieszczony w książce) jest tak dokładnie opisany, że nie sposób się pogubić i popełnić błąd. Każdy etap został opisany i przejrzyście zilustrowany.

Moja sukienka powstała dokładnie w jeden wieczór. Tak bardzo nie mogłam się powstrzymać przed pochwaleniem się nią w mediach społecznościowych, że cyknęłam sobie zdjęcie w lustrze (nie patrząc nawet na to, że wymaga ono umycia). Odzew i odbiór mojej kiecuchy przerósł moje najśmielsze oczekiwania. W mojej głowie jedna myśl - ta sukienka zasługuje na cywilizowane i porządne zdjęcia. Moja determinacja była tak duża, że nie przeszkodził  mi nawet brak prywatnego fotografa. Rozstawiłam domowe studio, opanowałam aparat i za pomocą samowyzwalacza zrobiłam sesję zdjęciową. Jestem pewna, że gdybyście to zobaczyli z boku, to mieli byście niezły kabaret. Dlaczego? A no, na białym tle mój aparat nie był w stanie ustawić ostrości. Z pomocą przyszedł manekin, którego stawiałam na tle, szłam do aparatu, aby ustawić punkty ostrości, przyciskałam spust migawki i biegłam, aby wyrzucić manekina z tła i stanąć na jego miejscu. Bajzel w pokoju nie z tej Ziemi, ale Kochani, czego się nie robi dla nowego Uszytku...
I oto są efekty. Zdjęcia może na okładkę Vogue'a nie trafią, ale cóż... jaka modelka takie zdjęcia :D 



Dzianina jest dostępna na stronie Ultramaszyna (poniższe zdjęcie pochodzi ze strony sklepu):

Dzianina sweterkowa - prążkowana ruda pantera


poniedziałek, 28 października 2019

PROJECT #10 (BOWS AND FLOWERS)



Czyżby ciepłe dni w tym roku były już za nami? Coś mi się wydaje, że za chwilę będzie trzeba wyciągać ciepłe swetry i kurtki, zaopatrzyć się w zimowe herbaty i ciepłe łapcie. Na szczęście mi udało się wykorzystać ciepło i niedzielne promienie słoneczne na zrobienie zdjęć mojej nowej sukienki. Ostatnie przeszycia robiłam jeszcze z samego rana, kończąc podłożenie dołu. Przyznam się Wam, że nie jestem mistrzynią w szybkości szycia. U mnie ten proces trwa stosunkowo długo. Wiele elementów fastryguję, odmierzam, dokładnie zaprasowuję. Zdarza się, że muszę się dwu, trzykrotnie zastanowić przed wykonaniem jakiegoś "ostrego" cięcia. Tak też było w tym przypadku. Są takie chwile, kiedy zazdroszczę innym dziewczynom, które są w stanie w ciągu jednego wieczora wyczarować piękną kiecuchnę. Jednak zawsze sobie powtarzam w sz(ż)yciu "Nie liczy się cel sam w sobie, a droga, którą do niego pokonuję". Szycie samo w sobie jest dla mnie cudownym i relaksującym procesem. Wyobraź sobie, że wracasz do domu po ciężkiej pracy i zamiast padać jak flak na kanapę, Ty oddajesz się swojej największej pasji. W moim przypadku jest to szycie; u Ciebie może być czytanie, bieganie, gotowanie, szydełkowanie lub chociażby rozkręcanie laptopów i ponowne skręcanie. Cudownie, prawda?! PASJA - to ona daje nam siłę w nawet najcięższe dni. Ale, ale... ja znowu się rozwlekam nad pięknem posiadania pasji, zamiast chwalić się sukienką ;)
Przyznaję bez bicia - jest ona swego rodzaju dowodem na przełamanie mojego szyciowego marazmu.  Sukienka powstała z tkaniny wiskozowej od miekkie.com na bazie wykroju z Burda Polska 8/2017, model 115 - oczywiście z drobnymi modyfikacjami. Tym razem moja modyfikacja polegała na skróceniu wiązania pod szyją, długości dołu i zmianie wykończenia rękawów. Generalnie nie przepadam za mankietami i uważam, że przez take rękawy moja sukienka częściej wisiałaby w szafie. Z tego względu, skróciłam je do połowy przedramienia i wykończyłam gumką. W rezultacie mogę nosić je krótsze - w postaci bufki, lub w długości do łokcia. W opisie szycia tego modelu była wzmianka o jakimś rozcięciu tyłu, spodzie tego rozcięcia i zatrzaskach - powiem Wam, że kompletnie nie wiem o co tu chodzi, o jakie rozcięcie i jakie zatrzaski... Ani na modelce ani na rysunkach technicznych nic takiego nie widać. Dlatego po prostu pominęłam to rozcięcie (i sukienka również wyszła )

Tkaninę przed szyciem oczywiście zdekatyzowałam, a wcześniej przemierzyłam ją wzdłuż i wszerz. Wiecie co się okazało? Tkanina po szerokości skurczyła się o ponad 11cm (około 9%), a po długości o około 10cm (trochę ponad 3%). I to by było na tyle z zaskoczeń. Później już tylko sama przyjemność szycia (o prasowaniu nie wspominając). Mięciutka (nazwa sklepu idealnie do niej pasuje), przyjemna w dotyku i, co więcej, nie gniecie się tak bardzo jak przeciętne wiskozy. Więcej o jej użytkowaniu będę mogła powiedzieć za jakiś czas. A powiem Wam, że zamierzam wymienić jakąś rzecz z mojej "capsule wardrobe" na trzymiesięczne wyzwanie i zastąpić właśnie tą sukienką 


Zróbmy teraz zbliżenie na dekolt sukienki. Widzicie wiązanie pod szyją? Jego długość dobrałam tak, aby nie wisiało zbyt nisko, a jednak żebym mogła zmieniać charakter i wygląd sukienki, tylko dzięki zmianie położenia wiązania. Można nosić na trzy sposoby (na upartego niezawiązane też jest ok):


1. Kokarda zawiązana pod szyją
2. Kokarda zawiązana luźno na wysokości pęknięcia dekoltu
3. Wiązanie owinięte wokół szyi i zawiązane na boku, tworzące pewnego rodzaju golf 
(I oczywiście 4. Wiązanie puszczone luźno)

Co myślicie o takiej propozycji na jesień?

Kokarda zawiązana pod szyją
Kokarda zawiązana luźno na wysokości pęknięcia dekoltu
Wiązanie owinięte wokół szyi i zawiązane na boku, tworzące pewnego rodzaju golf

Wiązanie puszczone luźno

I inne ;)









poniedziałek, 21 października 2019

TKANINA SZKIEŁKA OD MIEKKIE.COM - RECENZJA



Dzisiaj chciałam się podzielić z Wami moimi wrażeniami z szycia i użytkowania tkaniny w urocze wzorki geometryczne od miekkie.com, z której powstała moja ukochana sukienka kopertowa. Uznałam, że przyszedł czas na ocenę tej tkaniny. Powiem Wam, moi Drodzy, że pozwalam sobie na to z pełną świadomością rzetelnej opinii. 

Już pędzę z wyjaśnieniem mojego zuchwalstwa. Sukienka, którą możecie zobaczyć na zdjęciu, trafiła do zestawu 33 elementów mojej szafy, które będę nosić do końca roku 2019 (w ramach projektu 333). Jednak za nim podjęłam decyzję o wyzwaniu (opiszę Wam wkrótce również zasady mojego projekt), sukienkę nosiłam wyjątkowo często - nosiłam i prałam, nosiłam i prałam. Teraz, pomimo zmiany pory roku, sukienka jest nadal w ciągłym obiegu. Zaraz miną trzy miesiące odkąd ją uszyłam - przetrwała upalny sezon, teraz znosi trudy jesiennych swetrów i kurtek, a zaraz dojdą jeszcze kozaki. 
Podam kilka punktów, które poddane były ocenie. 

1. ETAP SZYCIA

Materiał po zakupie poddałam praniu. Tak, tak wiem, że to jest poliester i nie wymaga dekatyzacji, ponieważ nic nie powinno się wykurczyć, ale zrobiłam to z innego względu. Kupując materiał lub nawet gotowe ubranie, nigdy nie wiesz w jakich warunkach zostały stworzone, transportowane lub nawet przechowywane. Bardzo często, to co trafia do naszych sklepów pochodzi z Azji i płynie do nas w kontenerach. Wiecie doskonale, że w takim kontenerze nie ma warunków sterylnych i aby zapobiegać narastaniu różnych pleśni, nasze materiały/ubrania są zagazowywane w substancjach przeciwgrzybiczych i desynfekcyjnych. Nie chcemy tych substancji na sobie nosić prawda? Druga sprawa, to barwniki, to pyły, kurz z mikrowłókien, to fakt, że materiały przechodzą przez dziesiątki rąk i urządzeń. Postarajmy się, żeby nasza delikatna i bardzo cenna skóra dostawała to co najlepsze i pierzmy materiały (lub kupione ubrania) przed pierwszym użytkowaniem. Ale, ale, co ja tu się rozpisuję o powodach prania - miało być o tkaninie od miekkie.com
Po praniu materiał się nie skurczył ani nie zmienił barwy - przed praniem i po praniu wyglądał identycznie (a jak pięknie trzyma się zapach z płynów do prania - poezja). 
Krojenie i szycie to sama przyjemność. Używałam noża krojczego, więc nie mogę powiedzieć nic negatywnego na tendencję do przesuwania, ślizganie. Szycie również nie sprawiło mi żadnych problemów, nie podnosiło ciśnienia i nie szarpało nerwów. 

2. TROPIKALNE UPAŁY

Sukienkę zabrałam ze sobą na urlop, podczas którego zdarzały się temperatury, przy których tęsknimy do zimy. Wybrałam się wówczas na sesję tej sukienki, a później na spacer i mszę. Później zakładałam ją do pracy i na różne wyjścia do miasta, na obiad do dziadka i kolację z przyjaciółmi. Uwierzcie mi, sukienka jest eksploatowana do granic zdrowego rozsądku. Pomimo tego, że tkanina jest w 100% poliestrem, nie zauważyłam wzmożonej potliwości. Mam inną sukienkę w 100% z poliestru i nawet po użyciu mocnego antyperspirantu, czuję lekki dyskomfort. W przypadku moich ukochanych "szkiełek" nie widzę tego problemu. 

3. CZĘSTE PRANIE

Sukienka jak często jest używana tak samo często jest prana. Nie zauważyłam pogorszenia efektów wizualnych sukienki. Kolory jak piękne były na początku, tak piękne są i teraz (po dziesiątkach prań). Nic się nie supełkuje, nic się nie rozciągnęło, nic się nie skurczyło. Tkanina piękna była i piękna jest do tej pory - a uwierzcie, że mam ją na sobie wyjątkowo często. Jest jedna rzecz, do której muszę się przyznać. Moje ulubione sukienki, które są dla mnie ogromnie ważne, prane są ręcznie, więc też proces ten jest delikatniejszy i mniej destrukcyjny dla materiału. 

4. MINUSY

Jedynym minusem, który zawdzięczam tylko swojemu niedopatrzeniu jest fakt, że podczas przyszywania napy, zaciągnęłam tkaninę, tworząc drobny, biały ślad - ciągnący się przez około 5 cm. Na szczęście, nie rzuca się to w oczy. 


Tkanina pochodzi ze strony miekkie.com  (poniższe zdjęcia pochodzą ze strony sklepu):

tkanina szkiełka karmel/ecru na granacie


czwartek, 3 października 2019

PROJECT #9 (AUTUMN FLOWERS)



Przyznaję - nie jestem zachwycona faktem nadchodzącej jesieni. Kocham kiedy ciepło otacza moje ciało i zawsze z wielkim rozrzewnieniem żegnam odchodzące lato. Prawdopodobnie większość z nas ma takie same odczucia. Czyżby przyszło nam czekać na ciepło do wiosny?
Nie mniej jednak, to że nadchodzą chłodniejsze dni, nie wyklucza założenia na siebie iście słonecznych kolorów - jesiennych, ale takich które kojarzą mi się ze Złotą Jesienią.

Postanowiłam stworzyć sukienkę, która będzie wywoływała uśmiech na twarzy nawet w czasie słoty. Piękne kolory i finezyjna forma - to one były motywem przewodnim tego projektu. Cudowna tkanina wiskozowa od miekkie.com okazała się strzałem w dziesiątkę. Przyjemna, przewiewna i niezwykle efektowna. Model sukienki chodził mi po głowie już od dawna, ale jakoś nie mogłam się zdecydować na to, z jakiego materiału powstanie. Wybierałam, przebierałam i ostatecznie żaden nie był wystarczająco dobry - żaden nie sprawił, że krzyknęłam "WOW, to ten - to z niego powstanie moja wymarzona sukienka!!!". Aż do momentu, kiedy miekkie.com opublikowali jesienne nowości. Dosłownie jakbym została porażona piorunem. Zobaczyłam i już wiedziałam, że to ten.

Sukienka powstała na bazie modelu 111 z magazynu Burda 7/2015. Rzadko się zdarza, żebym nic nie zmieniła w wykroju. W tym przypadku praktycznie nie było co zmieniać. No, może poza długością. Chciałam ją dostosować do mojej ostatnio ulubionej długości, więc proporcjonalnie skróciłam obie falbany. Nie chciałam, aby korekta tylko dolnej części zaburzyła całość projektu i wprowadziła do niego niepotrzebny chaos. I to jedyna zmiana, na którą sobie pozwoliłam - po co zmieniać ideał?!
Co do materiału, czy tkaniny wiskozowej? Jestem nią dosłownie ZACHWYCONA! Każdy etap powstawania projektu był niezwykle przyjemny. Dzięki zastosowaniu noża krążkowego, nie miałam najmniejszych problemów z krojeniem. Tkanina pięknie pozwala się modelować za pomocą żelazka i pomimo tego, że jest z wiskozy, nie spędza snu z powiek swoją tendencją do gniecenia (swoją drogą, wzór i tak wszystko pięknie zamaskuje). 
Drobna uwaga: koniecznie trzeba ją zdekatyzować, ponieważ tkania się widocznie kurczy









niedziela, 8 września 2019

LESS IS NEW MORE #1 (POCZĄTKI)



"Love people and use things, because the opposite never works" - THE MINIMALISTS

Nie mogę powiedzieć jasno i dokładnie kiedy nadszedł ten dzień. Nie byłabym szczera, gdybym oznajmiła, że moje spojrzenie na życie zmieniło się w ciągu jednej chwili. Jednak stało się tak, że zapragnęłam zmiany, która wpłynie znacząco na postrzeganie mojego życia, tego co posiadam oraz jaki mam stosunek do pogoni za byciem "wystarczająco dobrym". Mówię tutaj o minimalizmie i całej ideologi posiadania mniej.

Nie, nie jestem ascetką, która biczuje się za to, że żyje. Mój stan posiadania nie sprowadza się do jednej walizki, z którą mogłabym wyruszyć w świat. Jednak moja droga się rozpoczęła już jakiś czas temu i powolutku posuwam się naprzód. Dlaczego o tym piszę, skoro nie mogę się jeszcze pochwalić żadnym obszarem życia, który bym odgraciła? Odpowiedź jest dosyć prosta. Mianowicie wierzę w siłę wypowiedzianych publicznie słów i czuję, że to pomoże mi trochę przyspieszyć i, szczerze mówiąc, powrócić na drogę do konkretnego minimalistycznego celu. W głowie posiadam wizję mojego domu i życia, czego słowami nie potrafię oddać. Jednak chciałabym podzielić się tym jak się wszystko zaczęło, co do tej pory udało mi się zmienić i przyznać się również do tego, na czym poległam.


POCZĄTKI

Pomysł zminimalizowania pojawił się w mojej głowie po dosyć przykrych przeżyciach związanych z moim wynajmowanym mieszkaniem. Pewnego ranka odkryłam na swoim ciele dziwne ślady od ukąszeń, które, jak  się później okazało, pochodziły od pluskwy. Rozpoczęliśmy nierówną walkę z tymi stworzeniami, spędzającymi mi sen z powiek każdej nocy. Doszło do tego, że nie byłam w stanie zasnąć, nie gasiłam światła na noc i obsesyjnie przeszukiwałam mieszkanie. Czarę goryczy przelała się wówczas, kiedy wykończona zasnęłam (oczywiście przy zapalonym świetle) i po przebudzeniu się w środku nocy zobaczyłam na swojej poduszce tego "stwora". Krzyk, płacz, chęć natychmiastowego opuszczenia mieszkania. W ruch poszły niezliczone preparaty i insektycydy, aż po  około miesiącu walki problem został zażegnany. Niestety, obecność tego typu stworzeń wiąże się z koniecznością wysprzątania wszystkich rzeczy, uprania wszystkich ubrań, bo nigdy nie masz pewności czy gdzieś nie zaniesiesz tego w prezencie komuś innemu. Właśnie wtedy, podczas wyciągania po raz milionowy książek, gazet, bibelotów i innych pierdół, poczułam się przytłoczona ilością gratów zawalających to małe mieszkanie. Postanowiłam z tym skończyć raz a dobrze.

Zaczęłam przeszukiwać Internety i książki w celu znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak się do tego zabrać. Znałam co nieco blogerów i vlogerów amerykańskich, którzy propagowali minimalistyczny styl życia. Zgłębiając ich materiały poznałam metody upraszczania, które szybko zaczęłam wprowadzać w swoje życie. Wyrzuciłam dziesiątki, a nawet setki szpargałów. Książki, zapełniające cztery półki, rozdałam znajomym, oddałam pobliskiej bibliotece, a kilka udało mi się nawet sprzedać. Uwielbiałam je od najmłodszych lat i dbałam jak o największe skarby. Wszystkie były nowe, pachnące, bez oznak zniszczenia, a znalazłoby się i takie, które kupiłam pod wpływem impulsu i nawet nie przeczytałam. Najtrudniej było przy pierwszej książce, a później poszło z górki. Wiedziałam, że nie mam zamiaru czytać ich po raz drugi.
Z szafy zaczęłam pozbywać się ubrań, których już nie nosiłam, ale jaki był tego efekt opiszę dalej.
Najważniejsze jest z tego to, że zaczęłam zastanawiać się nad każdą rzeczą, którą zamierzałam kupić i zadawałam sobie pytanie "czy jest mi to rzeczywiście niezbędne, czy chęć posiadania jest tylko chwilowym pragnieniem?". Zaczęłam stawiać na jakość a nie na ilość.

ZWYCIĘSTWO

To co mogę uznać do tej pory za moje największe minimalistyczne zwycięstwo, to brak chęci chodzenia na zakupy odzieżowe. Nie mam potrzeby spacerów do galerii handlowych i przeglądania wieszaków. Przed rozpoczęciem minimalistycznej podróży potrafiłam wyjść z domu i w ramach "spaceru" wybrać się do pobliskiej galerii. Robiłam rundkę wokół sklepów i wracałam do domu. Na szczęście te "spacery" nie zawsze kończyły się wydawaniem pieniędzy na kolejną "niezbędną" rzecz, albo jeszcze jedną ciekawą książkę, którą MUSZĘ przeczytać. Jednym z rytuałów była wizyta w kawiarni i kupno kawy na wynos - jednego z najbardziej przewartościowanych napojów w naszej codzienności. Wkroczenie na ścieżkę minimalizmu wyleczyło mnie z tych wypraw i obecnie jak idę na spacer, to wybieram parki, zabytkowe uliczki lub bulwary wiślane. Odzieży nie kupuję już od dobrego roku, a zamiast tego tworzę ją samodzielnie. Daje mi to ogrom satysfakcji i dumy. Muszę przyznać, że jest mi z tym rewelacyjnie, a wolność od sieciówkowego panowania jest nie do opisania.


PORAŻKA

Niestety nie wszystko poszło tak jak bym tego chciała. Wprowadzenie minimalizmu do naszej codzienności to proces, który musi chwilę trwać. Jak już wspomniałam na początku, nie dostałam nagłego olśnienia, że od tej chwili pragnę pustelniczego życia. Muszę się nauczyć oczyszczania swojej przestrzeni i, co najważniejsze, poznać to co jest mi niezbędne, a co tylko wprowadza zamęt. Pomysł zaczął rodzić się około dwa lata temu i przez ten czas pojawiły się również porażki. 

1. Buty - niestety to na nich było pierwsze potknięcie. Mam duży problem z doborem obuwia letniego, więc jak w tym roku udało mi się znaleźć pasujące na mnie sandałki, to od razu kupiłam trzy pary (daleko do minimalizmu prawda?). To samo stało się z obuwiem zimowym. Kiedy przyszedł czas wyprzedaży postanowiłam zaopatrzyć się od razu w dwie pary. Teraz biję się w pierś i obiecuję sobie postanowienie poprawy. Następną parę kupię wtedy, kiedy odpowiem sobie na kluczowe pytanie: "Czy jest mi to rzeczywiście niezbędne, czy chęć posiadania jest tylko chwilowym pragnieniem?".

2. Tekstylia - materiały to moja słabość od momentu, kiedy nauczyłam się szyć (nastąpiło to już w czasie wprowadzania minimalizmu). W tym przypadku przestałam stosować swoje zasady i jeśli jakiś materiał mi się podobał, to go kupowałam. Niestety nie jestem w stanie szyć tak szybko jak szybko nabywałam materiały, co doprowadziło to zapełnienia półek w szafkach. To jest jedna z moich zbrodni przeciwko minimalizmowi. Są też takie materiały, które już przestały mi się podobać, pomimo tego, że byłam nimi zauroczona w momencie zakupu. Wiem teraz, że właśnie na tym obszarze skoncentruję się teraz, kiedy podjęłam decyzję powrotu i pogłębienia minimalistycznego podejścia. Moje założenie co do materiałów jest takie: "KUPUJĘ DANY MATERIAŁ WTEDY, KIEDY WIEM, ŻE OD RAZU COŚ Z NIEGO USZYJĘ. JEŚLI PÓŹNIEJ GO JUŻ NIE BĘDZIE, TO TRUDNO - BĘDĄ JESZCZE  ŁADNIEJSZE." Nie zamierzam całkowicie porzucić szycia i kupowania materiałów, ponieważ jest to moja pasja, która daje mi radość, a właśnie odczuwanie radości jest celem minimalizmu. 

Minimalistą jest każdy, kto posiada tylko te rzeczy, które są mu niezbędne i powodują, że jest człowiekiem szczęśliwym. Dla jednych może to być posiadanie 100 rzeczy, a dla innych 1000 lub więcej. Ważne, żeby ich używać oraz żeby stan posiadania nie zabierał nam energii i czasu, które możemy spożytkować na to co dla nas naprawdę ważne.

piątek, 9 sierpnia 2019

Project #8 (Dark blue and karmel glass)



Dosyć długo mnie nie było, ale teraz tu wracam i to z moim najnowszym projektem. Ja mam jakąś słabość do sukienek kopertowych. Chyba przez fakt, że bardzo bym chciała, aby ten fason był stworzony dla mnie. Niestety tak nie jest z powodu drobnego biustu, który nie potrafi wypełnić „koperty”. Jednak mi w żadnym stopniu to nie przeszkadza. Uwielbiam te sukienki i to jak w nich wyglądam. W tym przypadku nie zamierzam się kierować wszelkimi zasadami dotyczącymi tego, co powinna nosić kobieta o jakimś określonym typie sylwetki (swoją drogą u mnie tak ciężką do zdefiniowania). 
Z definicji jestem KLEPSYDRĄ, ponieważ moje biodra i ramiona są mniej więcej w tej samej linii. Klepsydra teoretycznie nie musi posiadać obfitego biustu. Jednak mówi się, że nie powinien być mały (czyli taki jak mój - 70B). Z drugiej strony, ze względu na obfite biodra i drobny biust, mogłabym się określić typem GRUSZKI. I własnie tu zaczyna się kolejny problem. Gruszki, aby wyrównać proporcje sylwetki, dobrze prezentują się we wszelkich falbankach w górnych partiach ciała, tj. ramiona, okolice biustu. W moim przypadku, ten zabieg nie jest korzystny, ponieważ nie muszę powiększać i tak już szerokich barków. 

Jednak miałam skupiać się na moim "uszytku", a nie rozwodzić nad typami sylwetki. Sukienka powstała na bazie dwóch wykrojów z magazynu Burda. Górę uszyłam przy użyciu modelu 117 z numeru 02/2019. Zmieniłam jedynie długość rękawów. Dół powstał z modelu 109 z numeru 08/2019, zmieniając położenie zaszewek, tak aby znalazły się w tym samym miejscu co zaszewki góry sukienki. 
Do stworzenia tego projektu wykorzystałam tkaninę poliestrową ze sklepu internetowego miekkie.com. Piękny wzór, niczym potłuczone karmelowe szkiełka na granatowym tle, skradł moje serce już od pierwszego wejrzenia. Nie potrafię jeszcze powiedzieć za wiele o użytkowaniu tego materiału, ponieważ nie miałam zbyt wielu okazji do noszenia sukienki. Jednak mogę stwierdzić na pewno, że szyło się go bardzo przyjemnie.








poniedziałek, 29 kwietnia 2019

PROJECT #7 (MEADOW FLOWERS)



Zwiewne letnie sukienki w kwieciste printy to niewątpliwie hit na ciepłe dni. Czy wyobrażacie sobie letnie wypady bez tej niezwykle kobiecej części garderoby? Ja z pewnością nie. Kwiaty na co dzień jak i na specjalne okazje. Dla każdej z nas, bez żadnych ograniczeń. Ostatnio spod mojej maszyny wyszła właśnie taka kwiecista sukieneczka. Sprawdźcie i oceńcie, czy wybralibyście taką propozycję na gorące popołudnie?