niedziela, 8 września 2019

LESS IS NEW MORE #1 (POCZĄTKI)



"Love people and use things, because the opposite never works" - THE MINIMALISTS

Nie mogę powiedzieć jasno i dokładnie kiedy nadszedł ten dzień. Nie byłabym szczera, gdybym oznajmiła, że moje spojrzenie na życie zmieniło się w ciągu jednej chwili. Jednak stało się tak, że zapragnęłam zmiany, która wpłynie znacząco na postrzeganie mojego życia, tego co posiadam oraz jaki mam stosunek do pogoni za byciem "wystarczająco dobrym". Mówię tutaj o minimalizmie i całej ideologi posiadania mniej.

Nie, nie jestem ascetką, która biczuje się za to, że żyje. Mój stan posiadania nie sprowadza się do jednej walizki, z którą mogłabym wyruszyć w świat. Jednak moja droga się rozpoczęła już jakiś czas temu i powolutku posuwam się naprzód. Dlaczego o tym piszę, skoro nie mogę się jeszcze pochwalić żadnym obszarem życia, który bym odgraciła? Odpowiedź jest dosyć prosta. Mianowicie wierzę w siłę wypowiedzianych publicznie słów i czuję, że to pomoże mi trochę przyspieszyć i, szczerze mówiąc, powrócić na drogę do konkretnego minimalistycznego celu. W głowie posiadam wizję mojego domu i życia, czego słowami nie potrafię oddać. Jednak chciałabym podzielić się tym jak się wszystko zaczęło, co do tej pory udało mi się zmienić i przyznać się również do tego, na czym poległam.


POCZĄTKI

Pomysł zminimalizowania pojawił się w mojej głowie po dosyć przykrych przeżyciach związanych z moim wynajmowanym mieszkaniem. Pewnego ranka odkryłam na swoim ciele dziwne ślady od ukąszeń, które, jak  się później okazało, pochodziły od pluskwy. Rozpoczęliśmy nierówną walkę z tymi stworzeniami, spędzającymi mi sen z powiek każdej nocy. Doszło do tego, że nie byłam w stanie zasnąć, nie gasiłam światła na noc i obsesyjnie przeszukiwałam mieszkanie. Czarę goryczy przelała się wówczas, kiedy wykończona zasnęłam (oczywiście przy zapalonym świetle) i po przebudzeniu się w środku nocy zobaczyłam na swojej poduszce tego "stwora". Krzyk, płacz, chęć natychmiastowego opuszczenia mieszkania. W ruch poszły niezliczone preparaty i insektycydy, aż po  około miesiącu walki problem został zażegnany. Niestety, obecność tego typu stworzeń wiąże się z koniecznością wysprzątania wszystkich rzeczy, uprania wszystkich ubrań, bo nigdy nie masz pewności czy gdzieś nie zaniesiesz tego w prezencie komuś innemu. Właśnie wtedy, podczas wyciągania po raz milionowy książek, gazet, bibelotów i innych pierdół, poczułam się przytłoczona ilością gratów zawalających to małe mieszkanie. Postanowiłam z tym skończyć raz a dobrze.

Zaczęłam przeszukiwać Internety i książki w celu znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak się do tego zabrać. Znałam co nieco blogerów i vlogerów amerykańskich, którzy propagowali minimalistyczny styl życia. Zgłębiając ich materiały poznałam metody upraszczania, które szybko zaczęłam wprowadzać w swoje życie. Wyrzuciłam dziesiątki, a nawet setki szpargałów. Książki, zapełniające cztery półki, rozdałam znajomym, oddałam pobliskiej bibliotece, a kilka udało mi się nawet sprzedać. Uwielbiałam je od najmłodszych lat i dbałam jak o największe skarby. Wszystkie były nowe, pachnące, bez oznak zniszczenia, a znalazłoby się i takie, które kupiłam pod wpływem impulsu i nawet nie przeczytałam. Najtrudniej było przy pierwszej książce, a później poszło z górki. Wiedziałam, że nie mam zamiaru czytać ich po raz drugi.
Z szafy zaczęłam pozbywać się ubrań, których już nie nosiłam, ale jaki był tego efekt opiszę dalej.
Najważniejsze jest z tego to, że zaczęłam zastanawiać się nad każdą rzeczą, którą zamierzałam kupić i zadawałam sobie pytanie "czy jest mi to rzeczywiście niezbędne, czy chęć posiadania jest tylko chwilowym pragnieniem?". Zaczęłam stawiać na jakość a nie na ilość.

ZWYCIĘSTWO

To co mogę uznać do tej pory za moje największe minimalistyczne zwycięstwo, to brak chęci chodzenia na zakupy odzieżowe. Nie mam potrzeby spacerów do galerii handlowych i przeglądania wieszaków. Przed rozpoczęciem minimalistycznej podróży potrafiłam wyjść z domu i w ramach "spaceru" wybrać się do pobliskiej galerii. Robiłam rundkę wokół sklepów i wracałam do domu. Na szczęście te "spacery" nie zawsze kończyły się wydawaniem pieniędzy na kolejną "niezbędną" rzecz, albo jeszcze jedną ciekawą książkę, którą MUSZĘ przeczytać. Jednym z rytuałów była wizyta w kawiarni i kupno kawy na wynos - jednego z najbardziej przewartościowanych napojów w naszej codzienności. Wkroczenie na ścieżkę minimalizmu wyleczyło mnie z tych wypraw i obecnie jak idę na spacer, to wybieram parki, zabytkowe uliczki lub bulwary wiślane. Odzieży nie kupuję już od dobrego roku, a zamiast tego tworzę ją samodzielnie. Daje mi to ogrom satysfakcji i dumy. Muszę przyznać, że jest mi z tym rewelacyjnie, a wolność od sieciówkowego panowania jest nie do opisania.


PORAŻKA

Niestety nie wszystko poszło tak jak bym tego chciała. Wprowadzenie minimalizmu do naszej codzienności to proces, który musi chwilę trwać. Jak już wspomniałam na początku, nie dostałam nagłego olśnienia, że od tej chwili pragnę pustelniczego życia. Muszę się nauczyć oczyszczania swojej przestrzeni i, co najważniejsze, poznać to co jest mi niezbędne, a co tylko wprowadza zamęt. Pomysł zaczął rodzić się około dwa lata temu i przez ten czas pojawiły się również porażki. 

1. Buty - niestety to na nich było pierwsze potknięcie. Mam duży problem z doborem obuwia letniego, więc jak w tym roku udało mi się znaleźć pasujące na mnie sandałki, to od razu kupiłam trzy pary (daleko do minimalizmu prawda?). To samo stało się z obuwiem zimowym. Kiedy przyszedł czas wyprzedaży postanowiłam zaopatrzyć się od razu w dwie pary. Teraz biję się w pierś i obiecuję sobie postanowienie poprawy. Następną parę kupię wtedy, kiedy odpowiem sobie na kluczowe pytanie: "Czy jest mi to rzeczywiście niezbędne, czy chęć posiadania jest tylko chwilowym pragnieniem?".

2. Tekstylia - materiały to moja słabość od momentu, kiedy nauczyłam się szyć (nastąpiło to już w czasie wprowadzania minimalizmu). W tym przypadku przestałam stosować swoje zasady i jeśli jakiś materiał mi się podobał, to go kupowałam. Niestety nie jestem w stanie szyć tak szybko jak szybko nabywałam materiały, co doprowadziło to zapełnienia półek w szafkach. To jest jedna z moich zbrodni przeciwko minimalizmowi. Są też takie materiały, które już przestały mi się podobać, pomimo tego, że byłam nimi zauroczona w momencie zakupu. Wiem teraz, że właśnie na tym obszarze skoncentruję się teraz, kiedy podjęłam decyzję powrotu i pogłębienia minimalistycznego podejścia. Moje założenie co do materiałów jest takie: "KUPUJĘ DANY MATERIAŁ WTEDY, KIEDY WIEM, ŻE OD RAZU COŚ Z NIEGO USZYJĘ. JEŚLI PÓŹNIEJ GO JUŻ NIE BĘDZIE, TO TRUDNO - BĘDĄ JESZCZE  ŁADNIEJSZE." Nie zamierzam całkowicie porzucić szycia i kupowania materiałów, ponieważ jest to moja pasja, która daje mi radość, a właśnie odczuwanie radości jest celem minimalizmu. 

Minimalistą jest każdy, kto posiada tylko te rzeczy, które są mu niezbędne i powodują, że jest człowiekiem szczęśliwym. Dla jednych może to być posiadanie 100 rzeczy, a dla innych 1000 lub więcej. Ważne, żeby ich używać oraz żeby stan posiadania nie zabierał nam energii i czasu, które możemy spożytkować na to co dla nas naprawdę ważne.