„Nie mam się w co ubrać” – założę
się, że znacie doskonale to zdanie. A jak jest w świecie osób szyjących i co
dla nas oznacza, że nie mamy co na siebie włożyć? Pozwoliłam sobie napisać w
liczbie mnogiej i domyślam się, że każda szyjąca dziewczyna potwierdzi moje słowa.
Do rzeczy...
Przed świętami Wielkiej Nocy stanęłam
przed swoją szafą i stwierdziłam: „Nie mam się w co ubrać”. Oczywiście mam w co
i z całą pewnością wybrała bym coś odpowiedniego, ale po prostu miałam ochotę
na uszycie sobie nowej sukienki na nadchodzące święta. U mnie wystarczy tylko
otworzyć inną szafkę i przed oczami pojawiają się liczne materiały. Tylko
wybierać i przebierać.
Mój wybór padł na przepiękną
dzianinę żorżetową w kolorze ciemnozielonym z dużymi, białymi kwiatami. Materiał
kupiłam jakiś czas wcześniej i musiał trochę odleżeć i dojrzeć. A bardziej ja
musiałam dojrzeć do szycia dzianiny. W tym momencie muszę się przyznać, że to był
pierwszy raz kiedy podjęłam się szycia czegokolwiek z dzianiny i byłam mocno podenerwowana.
Obawiałam się zniszczenia tego pięknego materiału. Na szczęście jego jakość
jest tak wspaniała, że wszelkie moje obawy odpłynęły w niepamięć już po
pierwszych ściegach.
Na sukienkę świąteczną wybrałam
swój ulubiony wykrój z Burdy – model 115 z numeru 10/2017. To już czwarta i tym
razem też pozwoliłam sobie na drobne zmiany (bardzo drobne). Postanowiłam
skrócić ją o 5 cm i zrezygnować suwaka z przodu, zastępując go efektownym
pęknięciem. Cudownie się w niej czuję i coś mi się wydaje, że będzie to jedna z
moich ulubionych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz